Prokrastynacja… co ma wspólnego z wyjazdem do Livigno?

Długo uczyłem się tego słowa, chociaż można powiedzieć, że prokrastynacja towarzyszy mi odkąd pamiętam. W słowniku znajdziecie definicję, natomiast w moim przypadku do perfekcji opanowałem znajdowanie sobie zastępczych zajęć, zamiast zrobienia tego, co jest ważne lub zaplanowane… a czego najczęściej nie chce mi się robić.

Inspiracją dla mnie, jak sobie z tym radzić jest ostatnio blog Pawła Kadysza: http://pwlk.pl

Zdecydowanie polecam wszystkim, którzy potrzebują trochę się ogarnąć, czyli większości z nas 😉

Co ma to wspólnego z Livigno? Otóż w tym roku nie mogłem z różnych względów pojechać na głodówkę na Filipiny i wymyśliłem sobie, że zorganizuję aktywny wyjazd głodówkowy w kwietniu na narty do Livigno. Nie byłem na nartach w moich ukochanych Włoszech już 10lat i taki pomysł głodówkowy przyszedł, żeby namówić żonę i znajomych 😉

Pomysł ryzykowny i jako wyjazd głodówkowy raczej skazany na niepowodzenie, ale zebrała się grupa 8 znajomych i pojechaliśmy. 

Chciałem ten wyjazd opisać jako przedsięwzięcie stricte prozodrowotne i jakoś odkładałem to z dnia na dzień… odkładałem, mając w głowie porównanie do głodówki na Filipinach. W końcu postanowiłem przeprowadzić jesienne oczyszczanie i nie jeść dopóki wpis nie będzie gotowy. Dzisiaj po 7 dniach na wodzie tekst jest gotowy… a ja wracam do jedzenia 🙂  

Wyjazd okazał się nie tyle głodówkowy, co bogaty we wrażenia… z różnych względów. Być może niektóre doświadczenia zainspirują czytających.

Podróż do Livigno…

Część grupy jechała z Anglii, my natomiast busem (oj przydała się jego duża pojemność). Pierwszy postój na parkingu w Niemczech i od razu raczymy się ekologicznymi przysmakami, które wziął ze sobą w dużej ilości Maciek. Sam je produkuje pod marką KOWALEWSKI. Pychotki 🙂

Wujek Google podpowiedział nam najszybszą trasę przez Szwajcarię… ale nie przypomniał, że roaming kosztuje tam znacznie drożej niż w UE. Skutkiem nie wyłączenia pobierania danych był rachunek na ponad 200zł głównie za korzystanie z nawigacji… ale jak wiadomo niektóre aplikacje po cichu także się komunikują pobierając dane.

Wniosek! Pamiętajmy, że tani roaming nie dotyczy Szwajcarii 😉

Krótki postój w Bregencji. Na razie patrzymy z niedowierzaniem na Maćka, który od kilku miesięcy nie zakłada butów. Twierdzi, że tak się zahartował i uodpornił, że buty stały się dla niego zbędnym balastem… dla kieszeni pewnie też 😉 Zobaczymy, jak to będzie w Livigno?

Robi się późno i nie przywiązujemy zbytniej wagi do znaczka, który nam się pojawił w nawigacji…

Wyglądał na prom, ale ponieważ na drodze nie było przeprawy, uznaliśmy, że to błąd…

Błąd był, ale nasz… wujek Google rzadko się myli. Okazało się, że na trasie jest tunel, który przejeżdża się wjeżdżając samochodem na specjalne wagony – platformy.

Poza stratą czasu i chyba około 40€ – doświadczenie całkiem ciekawe.

Wniosek! Odrobina więcej zaufania do wujka Google 🙂

Na miejsce dotarliśmy po 21:00, apartament okazał się bardzo świeży i przyjazny a sklep nocny niedaleko… Pierwszy kontakt z lokalnymi (wolnocłowymi) cenami głównie alkoholi okazał się szokiem i pewną inspiracją na przyszły rok dla Michała.

Wniosek! Nie wozi się ze sobą drzewa do lasu!

Rozpakowaliśmy zapasy Maćka… i już wiedziałem, że typowej głodówki nie będzie… Na szczęście kiszone ogórki, rzodkiewka, kapusta oraz świeżo wyciśnięty olej z siemienia lnianego wraz z wytłoczynami – nie stwarzały zagrożenia niezdrowym jedzeniem, co najwyżej lekkim przejedzeniem.

Maliny w syropie i wiśnie … okazały się łakociami, które poruszyły wszystkie nasze zmysły… no bajka po prostu.

W lodówce obok świeżo tłoczonego oleju lnianego i wytłoczyn wylądowały też zapasy na moje warzywne szejki.

Po krótkiej analizie zapasów i zakupów w sklepie nocnym… zweryfikowane zostały nasze plany głodówkowe.

 

Wniosek! Każdy plan można zoptymalizować do istniejącej sytuacji 😉

Poranny widok z okna zrekompensował trudy podróży. Nasz apartament był 20m od wyciągu, obok wypożyczalnia i skipassy. Wszystko na miejscu. 

Mimo początku kwietnia stoki jak zwykle we Włoszech idealnie przygotowane, pogoda – przyjazna narciarzom.

Po dniu pełnym wrażeń typowo włoskie apres ski.

Stok, przy którym mieści się knajpka jest na koniec dnia nazywany ścianą płaczu, gdyż nieświadomi początkujący, którzy się tam zapuszczą mają trudności ze zjazdem po czarnej, zmuldzonej trasie. Stok jest tak stromy, że nawet ratraki, by go wyrównać przyczepione są na linie.

Wieczorny spacer po urokliwym miasteczku. Wszędzie pełno sklepów z alkoholem i perfumami.

Tradycja miesza się z nowoczesnością…

Poranek następnego dnia okazał się mglisty i zapuściłem się w okolice, gdzie nie działały jeszcze wyciągi. Na szczęście uczynni Włosi podwieźli mnie skuterem na powrót do cywilizacji.

Po południu odwiedziliśmy restaurację, którą pamiętam sprzed 10 lat. Bardzo polecam Hotel Angelica.  Mają wyśmienitą kuchnię w przystępnych cenach. Są poza głównym deptakiem i stołują się tam głównie Włosi, więc to najlepsza rekomendacja.

Ten dzień rozpocząłem głodówką… i mimo pokus, na które narażali mnie znajomi, pociągnąłem ją do następnego dnia.

krem brule

Po takiej pokusie, żeby ostudzić emocje rozejrzeliśmy się z Maćkiem za miejscem do morsowania… niestety strumyk był trochę płytki.

 

 

Dla tych, którzy nie odwarzyli się na morsowanie Maciek przeprowadził kurs czerpania radości z chodzenia na boso po śniegu.

Strefa wolnocłowa przyciąga wielu polskich turystów i polskojęzyczne akcenty są widoczne nie tylko w sklepach monopolowych.

Nasza ulubiona Restauracyjka Costacia na stoku na wysokości 2360m.

 

Kolejne dni były bardzo słoneczne i nieświadomi skutków chętnie wystawialiśmy nasze twarze ku słońcu.

… a skutki były ciekawe i dość bolesne.

Wniosek! Olej kokosowy jako zabezpieczenie przed słońcem nie sprawdza się w górach, potrzebne są jednak filtry lub umiarkowanie w ekspozycji na słońce.

W końcu nadszedł ostatni zjazd. W nocy spadło sporo śniegu, więc po południu na niższych stokach jest już kasza i muldy, natomiast mimo połowy kwietnia wyżej jest super.

 

Kristallwelten.

W drodze powrotnej do Polski Maciek zaproponował nam odwiedzenie Muzeum: Kryształowe Światy Swarovskiego.

Było warto. Filmy i zdjęcia z komórki tego nie oddadzą, ale muzeum Swarovskiego robi wyjątkowe wrażenie. Poczynając od ruchomych instalacji poprzez kryształowe komnaty i pokazy multimedialne a kończąc na instalacjach plenerowych.

Swarovski KristallweltenSwarovski KristallweltenSwarovski Kristallwelten
Swarovski Kristallwelten

Swarovski KristallweltenSwarovski KristallweltenSwarovski KristallweltenSwarovski Kristallwelten

Duuużo błyskotek…

Trochę wirtualnej rzeczywistości…

 

 

Na końcu ekspozycji odwiedzamy sklep, gdzie mając odpowiednie zasoby i duuuużo czasu możemy wybrać sobie coś wyjątkowego z kryształowej kolekcji.
Swarovski Kristallwelten

Myszka, od której podobno zaczęła się historia Swrovskiego


Swarovski Kristallwelten
Swarovski Kristallwelten

Panofelek Kopciuszka

Przed wyjściem można przymierzyć atrybuty anielskości.

Swarovski Kristallwelten

Mi chyba jakoś nie pasowało do końca 😉

Swarovski Kristallwelten

Muzeum mieści się tuż przy fabryce Swarovski.

Opuszczając muzem skierowaliśmy się już prosto do domu, od czasu do czasu wklepując w twarz kolejne warstwy kremu.

Serdecznie poecam Livigno, szczególnie tuż przed lub po sezonie, kiedy obowiązuje oferta skipass free, czyli w cenie hotelu/apartamentu wliczony jest skipass. Przy apartamencie 4-6 osobowym koszt pobytu ze skipassem może wynieść 300 do 500€/6dni/osobę. Okolica i warunki śniego oraz obsługa i strefa wolnocłowa są tego warte… no i paliwo jest tańsze niż w Polsce.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.